czwartek, 6 września 2012

Masterchef, czyli mój krótki romans z TVNem

Pierwszy etap castingu do tego programu, w którym wzięłam udział w Krakowie, już opisywałam. Teraz czas na drugi etap, i przemyślenia po pierwszym wyemitowanym odcinku.


Ze wszystkich osób, które zgłosiły się do programu, wybrano najlepszą setkę, która musiała się stawić na kolejnym przesłuchaniu w Krakowie. Tu już gotowaliśmy dla faktycznych jurorów tego programu. W studio stawiłam się wczesnym rankiem. Było sporo zaspanych i raczej zdezorientowanych uczestników - większość miała za sobą całonocną podróż. Ale wszyscy szybko się ożywili, kiedy zaprowadzono nas do miejsca nagrań. Dekoracje były fenomenalne, konsekwentne i naprawdę robiły wrażenie. Ekipa z planu składała się z samych cudownych ludzi, wesołych, otwartych. Poznanie ich to pierwszy plus przejścia do tego etapu. Kolejnym było poznanie uczestników. Ta setka to tak genialne zestawienie różnych osobowości! wspaniały miks charakterów. Z niektórymi nadal utrzymuję kontakt i mam nadzieję, że tak zostanie :) I to tyle, jeśli chodzi o plusy.


Od razu po wejściu na plan dostałam surowy zakaz robienia zdjęć, nawet samej scenografii :( Kolejni uczestnicy podchodzili do przygotowanych stanowisk, aby przygotować swoje popisowe danie w ciągu godziny. W tym czasie po raz kolejny próbowano mnie skłonić do opowiedzenia o "mojej życiowej tragedii" i do obiecania, że jakby co, to mój partner, który ma poważną pracę w poważnej firmie, jednak przyjdzie do tvn trochę się powydurniać. Udało mi się odeprzeć ten atak;) Choć po emisji pierwszego odcinka wielu znajomych stwierdziło, że jakbym opowiedziała, a przy tym się jeszcze popłakała, to pewnie byłabym w czołówce... No cóż - kto co lubi ;)

Teraz do sedna - w zmontowanym odcinku było mnie widać przez prawie 5 sekund ;) Ale faktyczny występ trwał niecałe dwie godzinki. Miałam godzinę na przygotowanie mojego dania - wybrałam torcik bakłażanowy, na który przepis znajdziecie TUTAJ, podany na placuszku z kaszy gryczanej. Wyszło całkiem nieźle, a tak skrytykowany w odcinku ser podjadało i chwaliło pół ekipy ;) I nie byłabym sobą, gdyby w drodze do pokoju jury w wózek nie wkręciła mi się jakaś papierowa torba - przynajmniej wyszło śmiesznie ;) Więc jak już wiecie, Magda Gessler stwierdziła, że kozi ser pachnie jak koza pod ogonem - pewnie wie co mówi, ja nie sprawdzałam ;) Dodała też, że muszę się jeszcze wiele nauczyć, i z tym się akurat zgadzam. Ale nie wiecie, że Ania była na tak. Torcik ją zachwycił, mój fartuszek ją zachwycił i w ogóle była jakaś taka zachwycona ;) Michel Moran też był zachwycony, ale już tylko mną, torcik mu nie smakował ;) A ze studia wyszłam o 23...





I co mogę powiedzieć o samym programie, czego już nie wiecie, a co mogę powiedzieć bez strachu, że tvn się pogniewa...Jury nie jest autorytetem kulinarnym. Ale to nie jest też program fachowy, program dla kucharzy, z kucharzami i o kucharzach. To program rozrywkowy, dla "pani Zosi", która na obiad klepie schaboszczaka (nie, żebym miała coś do schabowego). Nasz Masterchef tak się zapowiadał od początku, więc zbulwersowania niektórych ludzi nie rozumiem ;) Choć to prawda, szkoda, że nasza wersja jest kopią kropka w kropkę (nawet kolejne zadania eliminacyjne są identyczne) Amerykańskiego show. A nie jest kopią wersji Australijskiej, gdzie poziom jest szalony - nawet w edycji dla dzieci, jury składa się z niesamowitych kucharzy, a uczestnicy nie opowiadają wzruszających historii swego życia. Tak czy inaczej cieszę się, że spróbowałam, bo to była fajna przygoda. I cieszę się, że nie przeszłam dalej, bo nie znoszę siekać cebuli ;)

28 komentarzy:

  1. podoba mi się jak to opisałaś. czyta się rewelacyjnie! :D szkoda, że nie przeszłaś dalej, chociaż pewnie ma to swoje plusy, chociażby w postaci nie musienia (jak dobrze powiedzieć że nie musisz? ;P) oglądania pani G. na żywo i słuchania jej piskliwego 'ku*wa' ;PP (chociaż nie spotkałam baby, to jej nie cierpię i wciąż nie obejrzałam piewszego odcinka MC w dużym stopniu z jej powodu ;P). W każdym razie gratulacje, że dostałaś się do drugiego etapu i 100 najlepszych osób! :DD

    OdpowiedzUsuń
  2. My gratulujemy odwagi !!!!!!!!

    Pozdrawiamy serdecznie

    Tapenda

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje dostania sie tak daleko!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję przejścia eliminacji i gratuluję, że nie poszłaś dalej w bagno.

    OdpowiedzUsuń
  5. A czy ktoś z jury potrafił dać konstruktywną krytykę? Nie obelżywą, żałosną, czy lakoniczną ("Nie!"), tylko rzeczową i merytoryczną?
    Bo tak się zastanawiam na ile ich uwagi mogą być dla kogoś przydatne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Gessler mi konstruktywnie poradziła, że gruszkę trzeba ZAWSZE podawać z vinaigrettem ;)

      Usuń
    2. Lekka porażka... ich oczywiście.

      Usuń
  6. No tak, to jest show, więc rządzi się swomi prawami... Bez żadnego skandalu czy "tragedii" jak to opisalaś- nie jest się dla nich interesującym kąskiem, nawet pomimo talentu do wyśmienitej kuchni- bo tego odmówić ci nie można :)
    Mimo to gratuluję zarówno odwagi jak i umiejętności! :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję odwagi! Mnie jej zabrakło i nie wzięłam udziału w castingu :-)
    A co do samego programu; świetnie to ujęłaś, że nie jest to program o gotowaniu, ale najwyraźniej chcą z tego zrobić jakieś show :-(
    Brałam kiedyś udział w warsztatach kulinarnych z p. Gessler, i niestety nie mogę powiedzieć nic dobrego o "Gwieździe" tego spotkania. Za to osoby prowadzące, nowo poznane i obsługa nieziemska i niezwykle sympatyczna!
    Pozdrawiam serdecznie! Głowa do góry!

    OdpowiedzUsuń
  8. Własnie zauważyłam, że we wszystkich programach TVNu najważniejsza jest historia :D Sama też byłam na castingu do Masterchef ale niestety nie znalazłam się w 100, ale może to i lepiej, nie nadaje się do telewizji ;) Gratuluje!

    OdpowiedzUsuń
  9. Super się czyta Twój wpis. Szkoda, że nie przeszłaś, no ale skoro nie lubisz siekać cebuli..:P Widocznie tak miało być.

    OdpowiedzUsuń
  10. No pewnie że gratulacje samej odwagi. Panią G. znam osobiście, gdyż mieszkała dość długo w hotelu, w którym pracowałam i wiem, że jej humor jest bardzo kapryśny. Ale w sumie dla Ciebie to super doświadczenie! Ja bym się nie odważyła! Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ogromnie się cieszę z Twojej relacji. Mnie moi znajomi też na to namawiali. A ja z calym zacięciem odmawiałam. Mówiłam, że to nie dla mnie. Mówiłam, że w MC polskim chodzi najmniej o gotowanie i skoro będzie tam pano MG to z tego żaden Master of disaster nie będzie.
    No co zrobić...dla przeciętnego Polaka pai Gessler jest wyrocznią. O takim panu Amaro w życiu nie słyszeli. A u niego bym się zastanowiła z udziałem.
    TVN jest niestety telewizją bazującą na emocjach gdzie musi być "cyc io d..." a o dobrze upieczonym cieście to najwyżej można pośnić. Nawet programy pana Brodnickiego są dla mnie jakieś kłamliwe. Marzy mi się, własna książka kucharska, własny klub kolacyjny - "tajna restauracja" i zrobię to za rok...
    Uff, musiałam się rozpisać...i upuścić trochę nerwu.
    Pozdrawiam serdecznia
    Anuszka (od garnuszka)

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratuluję doświadczenia bo to zawsze warto mieć a jak mój przyjaciel mówi... "trzeba być mistrzem dla samego siebie"... a jurorzy...cóż to tylko telewizja... a życie jest życie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Gratuluję zakwalifikowania się do II tury. Ale dalej nie ma co iść. Ma też nie dzierżę MG, szkoda Twoich nerwów. A opis super.

    OdpowiedzUsuń
  14. Australisjki Junior Master Chef - sama bałabym się wystartowac w nim, a mam już sporo lat więcej:P a po pierwszym odcinku myślę, że (pomijjaąc, że to show wiec musi był płacz śmiech wku.. itd) jury jest niekonsekwentne. Raz mówi - "takie domowe jedzenie-szukamy czegoś więcej" a innym razem - "dobre domowe jedzenie, bez udziwnień ale na poziomie" No coś w tym stylu. Tego to nie rozumiem :). Fajnie jakby w takim show było z 5 jurorów - punkty każdy wystawiałby po wypróbowaniu np. w 4 kategoriach (m. in. pomysł, smak itd.). Widziałabym Makłowicza, może Bikonta, Nowickiego, Okrasę, nawet Ewę Wachowicz :P dałoby radę. I jakąś blogerkę/blogera! :P Wiele z tych osób barrrdzo na poziomie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Gratuluję ogromnie przejścia pierwszego etapu!
    Zostawiam swój komentarz także, aby poinformować Cię, że zapraszam do zabawy The Versatile Blogger Award, do której nominowałam Cię na swoim blogu.
    kuchniawhisper.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  16. Gratuluję odwagi :) pomimo tego, że dostałam zaproszenie do udziału w kastingu nie skorzystałam. Głównie ze względu na to że uwielbiam gotować ale nie jestem gotowa na to żeby ktoś mną "pomiatał" bo z tym kojarzy mi się Pani G.
    I fakt chyba wszystkie programy rozrywkowe są oparte na "prawdziwych" historiach ...
    Pozdrawiam i gratuluję raz jeszcze !

    OdpowiedzUsuń
  17. Dziękuję Wam wszystkim za ciepłe słówka! ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja również zaproszenie dostałam, ba nawet chyba 2 , ale to totalnie nie dla mnie.
    Gratuluję również odwagi!:)
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  19. Hahaha, "kozie spod ogona" i "nie sprawdzałam" :D Szkoda że dopiero teraz do ciebie trafiłam. Idę dalej oglądać i czytać bloga.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  20. Haha :) Z tą kozą pojechałaś po całości:) Oglądanie telewizji zacznę pewnie za miesiąc, jak zrobi się jeszcze zimniej i nie widziałam jeszcze żadnego odcinka programu, ale po tym, co napisałaś wątpię, żeby przypadł mi do gustu. Naprawdę mam dosyć płaczliwych historii pt. "jestem z małej wsi i całe życie miałam pod górkę, wszyscy w rodzinie poumierali, zostali mi tylko dziadkowie, ale babcia mnie lała, więc też było źle i w ogóle moje życie jest do dupy, ale mam nadzieję, że ten program to odmieni". Masakra:) Jak już siadam po całym dniu przed telewizorem, to wolałabym się uśmiechnąć na dobranoc, a nie wysłuchiwać kolejnych żali i dramatów :)

    Gratulacje, na pewno było to ciekawe doświadczenie:)

    OdpowiedzUsuń
  21. fajnie opowiedziane :) gratuluję Ci udziału, odwagi no i zdrowego podejścia do "porażki". Nie żałuję, że nie wzięłam udziału w programie :) Nie mam w zanadrzu łzawej historyjki a bez tego ani rusz w szołbiznesie :)
    pozdrawiam gorąco :)!

    OdpowiedzUsuń
  22. zupełnie przypadkiem tu trafiłam, fajny opis :-) ja sobie właśnie skończyłam oglądać masterchefa naszego i teraz mam amerykański (ja zawsze z opóźnieniem bo tv nie mam to nie wiem co się dzieje:-)) i to mnie właśnie wkurza co napisałaś: gruszka ZAWSZE z czymś tam, to NIGDY z tym, jakby istniała tylko jedna wersja każdej potrawy. Najbardziej mnie ubawiły steki - obejrzyjcie w wersji amerykańskiej że oni zupełnie inaczej mówią jak te steki powinny wyglądać niż tutaj. Zastanawiam się skąd by się brały kolejne "kuchnie", smaki gdyby ktoś nie pomyślał "a dlaczego by tego nie połączyć z czymś?".. dziś nawet desery robi się z bekonu czy buraków, co pewnie kilkanaście lat temu byłoby zjechane

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, mam takie same spostrzeżenia. A jak się obejrzy wersje australijską, to i amerykańska bardzo słabo wypada ;)

      Usuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń