Za chwilę miną dwa tygodnie od finału II edycji konkursu Blogerchef, a ja dopiero znalazłam chwilkę, by ogarnąć zdjęcia i napisać parę słów. W tym roku wygrałam V półfinał, i jako ostatnia weszłam do finałowej piątki. Miejscem ostatecznego starcia blogowych tytanów był hotel Windsor w Jachrance. Ogromna posiadłość, złote klamki, marmury, kryształy, kolumny, plafony, fontanny, rzeźby, reprodukcje znanych malarzy wszystkich epok - na bogato i z przytupem, coś jakby późne rokokoko, czy pałac cygańskiego króla ;) Obsługa była bardzo miła i pomocna, a teren hotelu, z lasem, położony nad zalewem jest urzekający. Zaraz po przbyciu na miejsce zaczęłam myszkowanie w składnikach i obmyślanie planu działania. Byłam mile zaskoczona tym, jak wielu blogerów przyjechało, by towarzyszyć nam w tych kulinarnych zmaganiach. Wielki Finał wystartował!
Runda I - przygotowywaliśmy dania wcześniej przemyślane, dania, które uważamy za "popisowe". Moje przemyślane było, ale jakoś przez te prawie dwa miesiące zabrakło mi czasu, aby je choć raz spróbować przyżądzić...finalnie więc w czasie konkursu robiłam je po raz pierwszy w życiu! Jak zwykle, wszystko na żywioł, na ostatnią chwilę, aż głupio się przyznawać ;) Do tego wylosowałam najgorsze stanowisko i cały czas musiałam się przeciskać czy to do zlewu, czy do piekarnika. Blender miał nie taką końcówkę, kabel był za krótki, palników było za mało - czyste szaleństwo. Wszystko leciało mi z rąk, poparzyłam się pure, które po długim locie wylądowało mi na łokciu, cała brudna, poplamiona, w środku ogromnego chaosu skończyłam wydawać swoje danie w ostatniej sekundzie. Nie było czasu, aby ułożyć wszystko tak jak zaplanowałam, jednak nie wyszło najgorzej. Jurorom podałam comber jagnięcy z sosem figowym-porto, pure miętowo-groszkowym, pure pietruszkowym, i sezonowymi warzywami. Przepisem wkrótce się z Wami podzielę.
Mięso wyszło idealnie, wspaniale komponowało się ze słodkim sosem i delikatnymi pure. Właśnie tak miało smakować. Oceny jurorów też były przychylne.
Po długim oczekiwaniu przyszedł czas na rundę II. W czarnych pudełkach ukryto dwa obowiązkowe składniki, na bazie których mieliśmy przygotować popisowe danie. Liczyłam na fajną rybę czy owoce morza, w ostateczności podroby...tymczasem pod pudełkiem była suszona żurawina i imbir w proszku. MASAKRA! Po szybkim dobieraniu produktów postanowiłam podać stek z kaszanką przyrządzoną na słodko, pieczarkami w piwnej glazurze i sałatką z bobu i granatu. Wiedziałam, że to nie będzie zwycięskie danie, ale byłam zadowolona z jego smaku. Co potwierdzili widzowie, wylizując do czysta patelnię po kaszance z bakaliami. Do jurorów jednak nie do końca trafiło to połączenie.
Po konkursie, nareszcie z dostępem do pokoju, wykończona padłam na ryjek i obudziłam się przed samą uroczystą kolacją, przegapiając wszystkie przygotowane dla nas atrakcje. Wieczorem ogłoszono wyniki - wygrał Paweł i jego Kuchnia Słonia - chapeau bas! Drugie miejsce zajęła Ania (Czosnek w pomidorach), która była moją faworytką. Ja, choć po pierwszej rundzie liczyłam na miejsce trzecie, uplasowałam się na miejscu czwartym, czyli dokładnie tak jak zakładałam po drugiej rundzie konkursu. Dostałam tonę nagród i prezentów od sponsorów, które ledwo zmieściły się do naszego, wcale niemałego bagażnika.
Kolacja faktycznie była uroczysta jednak jedzenie było co najwyżej średnie. Rostbef, zapowiadający się fenomenalnie okazał się bez smaku, a żurek z avocado to totalna pomyłka... Dzięki dużemu wyborowi udało się jednak coś smacznego wygrzebać ;) A do niektórych coś smacznego mogło przypełznąć, bo w czasie kolacji zaserowano nam pokaz i degustację jadalnego robactwa. Odważyłam się tylko na małego robala - nie widzę sensu w jedzeniu karaluchów, bo przynajmniej ten był pozbawiony smaku.
Po kolacji zeszliśmy do hotelowego klubu, gdzie, poza paranoidalnym incydentem - dyrektor hotelu osobiście się pofatygował, by nas poinformować, iż soki podane do kolacji (wzięliśmy 4 dzbanki do klubu), przysługiwały nam wyłącznie do kolacji więc na dole musimy sok kupić w barze - spędziliśmy radosną, szaloną noc. I choć zmyłam się wcześniej wykończona konkursowym gotowaniem, to większość wieczoru spędziłam z moimi pięknymi dziewczętami. Bogu - to oczywiste - i nowymi towarzyszkami, Czosnkiem i jej przyjaciołkami, z którymi znalazłam wspaniałą nić porozumienia w uwielbieniu mięsa, niezdolności wykonania cukierniczych perełek, i wielu innych płaszczyznach ;)
Dzień drugi, czyli Piknik Kulinarny, to już czysty relaks - degustacja smakołyków przygotowanych przez blogerów i ich mentorów, lodów od Patisierki - zwariowałam na ich punkcie, to chyba najlepsze lody jakie jadłam! I każdy może je przygotować własnoręcznie w domu!, piw browaru Amber, w tym nowości - piwa z syropem z czarnego bzu. Był też czas na warsztaty wypieków i warsztaty czekoladowe, i oczywiście na wylegiwanie się na pomoście w hotelowej marinie. Cudne popołudnie!
Pozdrawiam Cię najmilsza:) Super relacja. Mam nadzieję, że do szybkiego zobaczenia!
OdpowiedzUsuńPs. Ładne nagrody z Home&You dostałaś, moje zdecydowanie gorsze (czajnik, maselniczka i pojeminik), pokrywka do czajnika z defektem:D