Czyli krótka relacja z pierwszej odsłony nowego "projektu", który prowadzimy razem z klubem Alkierz. "Sztuka łączenia picia i jedzenia", to wieczorne zajęcia praktyczne właśnie z tego zagadnienia. Na pierwszym zjeździe kursanci poznali tajniki zakąszania wódki i kolejność podawania zakąsek w klimacie rodem z kultowego filmu "Gangsterzy i filantropi" ;) Dla Was mam kilka podstawowych reguł (źródło Siewodnia), zdjęcia i przepis na galaretę! A na grudniowym spotkaniu nauczymy się łączyć hiszpańskie wina i tapas ;)
Nie pijcie byle jak i pod cokolwiek, ale z finezją i honorem, jak ich przodkowie. I tak: między pierwszym a drugim kieliszkiem nie robimy przerwy, między trzecim a czwartym - niewielką. To tak zwana szkoła proletariacka. Istnieje też druga szkoła, zwana drobnoburżuazyjną. Nakazuje ona zrobienie niedużej przerwy właśnie między pierwszym a drugim kieliszkiem (toastem).
Wszystko powinno narastać jak kaskada, a początkowi powinny towarzyszyć chłodne zakąski. Wstępne akordy pierwszej rundy dobrze współbrzmią z małosolnymi ogóreczkami, marynowanym czosnkiem i kwaszoną kapustą. Wyrzućcie precz nowomodne sałatki koreańskie, a czarny chleb podawajcie podgrzany - z masłem.
Drugą rundę dopełniają zakąski z ryb łososiowatych, lekkie sałatki warzywne i wędzone sery. Ale marynat ze stołu nie zabieramy.
Trzecia tura należy do cięższych sałatek z mięsem (w tym drobiowym), a także szynki i pieczonej wieprzowiny. W ten sposób dotarliśmy do interludium - to znaczy do gorących zakąsek. Ale z menu należy całkowicie wykluczyć zupy.
Żegnając się z gośćmi, pamiętajcie o uświęconych tradycją toastach: najpierw pije się "pososzok" potem toast "striemiannaja", a na koniec - "zabugornaja". "Pososzok" to kij wędrowca, "striemiannaj" to nasz "strzemienny" a "zabugornyj" - znany jest też jako "zakurhannyj" pity był przez wędrowca na pierwszym pagórku za wioską, gdy patrzył na swój dom. Czasami po pierwszym "zakurhannym" następował drugi i kolejne.
Jeśli brakuje wam pieniędzy, ograniczcie się do ogórków, szprotek, topionego sera, tłustej kiełbasy i pieczonych parówek, ale w takiej właśnie kolejności. Popijać zaś należy - nie tracąc, rzecz jasna, poczucia miary - wyłącznie wodą mineralną niegazowaną. Należy odrzucić wszelkiego rodzaju rozcieńczone zagraniczne syropy z pięknymi nazwami. Jedyny wyjątek można zrobić dla soku pomidorowego.
To tyle w temacie kurs picia przyspieszonego ;) Teraz czas na obiecany przepis na galaretę wieprzową. Można ją zrobić nie używając żelatyny, ale to opcja bardziej czasochłonna i wymagająca nieco innych fragmentów wieprzka. Dziś wersja uproszczona.
Składniki:
- 1 kg łopatki wieprzowej
- 4 marchewki
- 2 puszki groszku
- 1/2 selera
- pietruszka, korzeń i natka
- pieprz ziarnisty i ziele angielskie
- 3 liście laurowe
- łyżka suszonego lubczyku
- sól
- żelatyna
Mięso tniemy na kilka równych kawałków i wkładamy do garnka. Wrzucamy całe, obrane marchewki, seler i pietruszkę. Dodajemy kilka ziaren pieprzu i ziela angielskiego, oraz liść laurowy i lubczyk. Całość zalewamy wodą, tak, by zakryła wszystkie składniki i dolewamy jeszcze 500 ml. Dodajemy płaską łyżkę soli. Wszystko powinno się gotować przez godzinę na małym ogniu. Mięso i marchewki odkładamy do ostygnięcia, a bulion odcedzamy, doprawiamy sola i pieprzem i dodajemy żelatyny, zgodnie z instrukcją na opakowaniu. Galaretę możemy przygotować w większej misce lub w małych miseczkach. Na dnie układamy listki pietruszki, plastry ugotowanej marchewki i odcedzony groszek. Na tym układamy pokrojone lub "porwane" na mniejsze kawałeczki mięso i całość zalewamy bulionem z żelatyna. Miseczki na noc lądują w lodówce. Wyjmujemy tuż przed podaniem. Aby łatwiej wyskoczyły z pojemników, można je zamoczyć w gorącej wodzie, dosłownie na kilka sekund. Podajemy z chlebem, octem, a niektórzy lubią też z majonezem lub musztardą.
bardzo lubię galaretę, ale kurczę wolę gdy jest w niej samo mięso bez grposzku i dodatków warzywnych (oczywiście do wywaru dodaję,ale potem wyrzucam). No i czemu używasz żelatyny a nie nóżek ? smak jest zupełnie inny.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Magdą -prawdziwa galareta lubi tylko nóżki ;)
OdpowiedzUsuńJa tam nie narzekałem, wręcz przeciwnie :D
OdpowiedzUsuńGalareta? Uwielbiam! I ozory w galarecie też.
OdpowiedzUsuń