Jeśli jesteś na diecie - natychmiast przestań czytać ten post! ;) Jeśli nie znajdujesz żadnych przeciwwskazań, zabieram Cię dziś w podróż do raju umami. Bardzo lubię steki z antrykotu, bo są idealnie poprzerastane cienkimi niteczkami tłuszczu, dzięki którym mięso jest miękkie i soczyste. Po usmażeniu czy grillowaniu mięso powinno nabrać ciepła w piekarniku, tym razem jednak zamiast wkładać do pieca, zafundujemy mu ciepłą maślaną kąpiel. Efekt naprawdę wart grzechu! Mięso nie nasiąka tłuszczem, ale nabiera wspaniałego maślanego posmaku, z wyraźną nutą sosu sojowego. Pozostaje przy tym niesamowicie soczyste i delikatne.
Składniki:
- steki z antrykotu, po jednym na głowę
- kostka masła
- szalotka
- sos sojowy
- świeży tymianek
- 2 ząbki czosnku
- pieprz czarny
Zacznijmy od podstaw. Stek, to porządny kawał mięcha, nie kroimy więc wołowiny w cienkie plastry, jak na schabowy. Każdy kawałek powinien być grubości PRZYNAJMNIEJ dwóch palców. Mięso oprószamy czarnym pieprzem, najlepiej świeżo zmielonym, i wrzucamy na bardzo mocno rozgrzaną patelnię. Antrykot jest fajnie poprzerastany tłuszczykiem, który szybko zacznie się wytapiać, także nie potrzebuje dodatkowego na patelni. Jeśli macie ochotę, możecie przed smażeniem delikatnie "maznąć" go oliwą z oliwek. Jeśli mamcie taką możliwość smażąc steki starajcie się mieć na patelni tyle samo pustego miejsca, ile zajmuje mięso. Wtedy obracając je na drugą stroną kładziemy je na świeżą, mocno rozgrzaną powierzchnię - w miejscu, w którym przed chwilą leżał stek, oddała mu część swojego ciepła.