Dziś będzie błogo, sielsko, anielsko - przedstawiam chłodnik, a przy okazji Supraśl, moją rodzinną miejscowość. [to u nas kręcili u Pana Boga za miedzą i u Pana Boga w ogródku ;) ] Na początek kulinarnie. Maj chyba w końcu poszedł po rozum do głowy, i odkrył, że jednak nie jest miesiącem jesiennym, więc ciepłe di wracają. I będą coraz cieplejsze. A na upały jest (poza lemoniadką i sangrią) jeden jedyny sposób. Chłodnik litewski! Ma wspaniały smak, genialnie orzeźwia, i można sobie troszkę pochrupać ;) Przy okazji pojawia się kot mojej siostry - Salvadore. Jest kotem blokowym, więc kiedy odwiedza nas w Supraślu spaceruje na smyczce. Wiem, dziwne to takie, a z racji braku kontaktów z naturą Salvi ma do drzew itp stosunek schizofreniczny, więc ta smyczka to dla jego dobra ;)
Składniki:
- litr maślanki
- litr kefiru
- duży jogurt naturalny
- pęczek botwinki
- pęczek rzodkiewki
- koperek
- szczypiorek
- 4 ogóreczki gruntowe
- ocet winny lub sok z cytryny
- 2 ząbki czosnku
- sól i pieprz
Nic prostszego w świecie - wszystko dokładnie myjemy, drobniutko siekamy a małe buraczki z botwinki ścieramy na tarce (poplamione ręce najłatwiej wyczyścić sokiem z cytryny). Warzywa zalewamy kefirem, jogurtem i maślanką, mieszamy dokładnie, przyprawiamy odrobinę sola, pieprzem i kwaskiem i odstawiamy do lodówki na minimum 2 godzinki. Później doprawiamy do smaku raz jeszcze. Podajemy z gotowanym jajkiem (nie chciało mi się gotować, więc na zdjęciach mała imitacja jajka), albo młodymi podsmażanymi ziemniaczkami. Pyszny! I do tego różowy ;)
Teraz o Supraślu słów kilka, i kilka widoczków. To małe miasteczko w sercu Puszczy Knyszyńskiej, pięknie położone nad rzeką i zalewem, naszpikowane niepowtarzalnymi zabytkami. Od dawna jest też uzdrowiskiem. W ogóle jest tu tyle wspaniałych rzeczy, że mogłabym założyć oddzielnego bloga tylko o Supraślu. Krótko mówiąc - każdy kto tu przyjeżdża zakochuje się miłością wieczną i prawdziwą ;) Jesteśmy też małym kulinarnym rajem multi-kulti. Za miedzą mamy granicę z Białorusią, kilkanaście minut do Korycina, kilkadziesiąt w drugą stronę do wiosek tatarskich...nic, tylko jeść i się zachwycać. W temacie kulinarnego urozmaicenia - w czasie czerwcowego festiwalu UROCZYSKO odbędą się jednodniowe warsztaty kulinarne, między innymi kuchni tatarskiej i żydowskiej. Jeśli ktoś jest zainteresowany proszę o maila. Dziś widoczki bardzo naturalne, z nad rzeki, z lasu, okolicznych łąk. I z Alkierza - małej knajpki w centrum miasteczka, która pięknie się w wszystko wkomponowała w panujący tu klimat. Przy okazji kolejnego wpisu pokażę wam więcej samego Supraśla.
Zatęskniłam za chłodnikiem...
OdpowiedzUsuńU Ciebie prezentuje się wspaniale.
A w Supraślu bardzo dawno nie byłam.
Ciekawe fotki.
Cudowne miejsce! U mnie też dziś chłodnik z botwinki :)
OdpowiedzUsuńPięknie fotki.
OdpowiedzUsuńAle się cieszę, że trafiłam na ten blog! Nie jestem z Supraśla, ale mam bardzo miłe wspomnienia i trochę bieżących związków tymi okolicami oraz ogromy sentyment :) Bardzo ładne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:)
Ale mi sie teskni za chlodnikiem .. niestety mieszkam w Niemczech i tu nie ma zwyczaju jadania Botwinki,wiec nie natrafilam jeszcze w sklepie na nia. A szkoda bo mi smaka naraobilas :) pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń